05 czerwca 2007

Histeryczne uśmiechy

Godzina 2:21.
Łódź.
Zając robi bardzo głupią rzecz.
Nie śpi.
Aua.

Jest to dość uzasadnione, biorąc pod uwagę to, iż poprzedniej nocy spał dwie godziny, a dzisiaj po przyjściu do szkoły postanowił odespać tę noc. Wszystko byłoby (w miarę) w porządku, gdyby nie to, że obudził się o 22:00.
Nu. I teraz siedzi.

Hmm... tja... ach. Ten egzamin ustny. A więc, egzamin ustny był iście rozkoszny. Zając przyszedł do szkoły na przewidzianą dla niego godzinę. Z katarem do pasa i oczami jak królik (nie zając). Było to spowodowane nie nadużywaniem alkoholu (tudzież innych używek) w wieku młodzieńczym, jak zgadywaliby moi drodzy czytelnicy, lecz tym dobrodziejstwem cywilizacji, jakim jest alergia na pyłki. To ta sama kategoria co komputery, samochody, zraszacze do trwaników, zapinki do włosów i choroby weneryczne.
Tak więc zając przyszedł, po czym - obrzucany nieco dziwnymi spojrzeniami, być może z racji jego ubioru, być może z racji wrodzonej nieudolności manualno-intelektualnej, która nie pozwala mu na ułożenie okularów pod odpowiednim kątem, kto wie - podjął karkołomną próbę wymyślenia jakiegoś usprawiedliwienia swego stanu, lecz jedyne tłumaczenie na "chusteczkę do nosa", jakie mu przychodziło do głowy, to "das Haus", więc dał sobie spokój.
Generalnie mam dziwną właściwość, że w takich momentach właściwym tłumaczeniem dla każdego słowa wydaje się być "das Haus".

Tak... na czym to ja skończyłem?
Ach.
A więc w końcu poproszono zająca do tej jask... tego pomieszczenia. Ze względu na półmrok panujący w korytarzu, blask wydobywający się zza drzwi przypominał światło na końcu tunelu.
Tja.
Ach, 2:34.

Zając wszedł. Jego germanistka oraz germanistka drugiej grupy były bardzo miłe. To było na tyle szokujące, że odbierało mowę. Zapewne to taki chwyt.
Frau W. łaskawie zaprosiła zająca, by wylosował sobie kartkę. Zając, starając się zachować spokój, co przychodziło mu z trudem, drżącą ręką sięgnął po kartkę, uważnie obserwując germanistkę, z twarzy której nie schodził histerycznie przyjazny uśmiech. Spojrzał (tym razem na kartkę). Statystyka. Aua.
Statystyka przedstawiała dane na temat przyczyn przeprowadzek Niemców do wielkich miast. Zając musiał pokrótce ją przedstawić oraz odnieść te dane do sytuacji w Polsce oraz swoich doświadczeń. Przy okazji się wydało, że zając jest profanem, który ma w nosie Wielką Sztukę i w domu siedzi, miast rozkoszować się urokiem miast (i ich Życia Kulturalnego).
Najbardziej interesująca była trzecia część, w której to części zając jest studentem i miał zamiar zamieszkać w jedym domu z germanistką drugiej grupy, która także była studentką (trochę się tylko na roku zasiedziała). Zając oczywiście zaczął mącić, że najlepiej to w centrum miasta, bo stamtąd najłatwiej wszędzie dotrzeć, oraz bla bla bla, a także srututu. Germanistka określiła ten pomysł jako sratatata. No, może nie dosłownie, ale widać było po jej minie.
Trochę się zakałapućkało, kiedy zając zaczął wyjaśniać, że okolica powinna być spokojna, "co byśmy się mogli uczyć". Tyle że centrum miasta raczej nie przypomina czegoś, co można by nazwać "spokojną okolicą". Zając więc przyjał na twarz (czy co on tam ma) Przepraszający-Acz-Nie-Nachalny-Uśmiech-nr-9 i zaczął tłumaczyć, że jemu to chodziło o cichych sąsiadów.

Ech, jestem zmęczony.
I nic nie pamiętam.

Tja.

Egzamin, ogólnie rzecz biorąc, dość satysfakcjonujące przyniósł wyniki. 90,5/100 z pisemnego (jestem na tyle zarozumiały, że poczułem się tym wynikiem nieco zawiedziony) i - wbrew oczekiwaniom - 24/25 z ustnego.
Odjęli mi jeden punkt za "bierność w rozmowie", czyli za powtarzanie "ja... ja... ja..." i robienie przy tym głupiej miny =="

Ale to oczywiście nie koniec. W środę otrzymam spowrotem moje orgazmicznie kompletne portfolio, za które dostanę 3/30. Ale co tam. Ważne, że Fishah dostał 7.
Ja nie opowiadałem o Fishah?
Hmm...
Nie lubię opowiadać strasznych historii na noc.


Hmm...
Tja.
O renesansie zainteresowania językiem islandzkim trąbię wszem i wobec, więc już nie będę truł.
Ahm.
Hm.
No.
To by chyba było na tyle.



Ha! Ale już nie zszedłem z tematu Wikisłownika!
(ja po prostu na niego nie wszedłem)

1 komentarz:

Derbeth pisze...

Heh, tak czytałem, czytałem i czekałem aż pojawi się słowo "Wikisłownik". :)

Co do alergii to współczucie, ja na szczęście mam za sobą skuteczne odczulanie i skończyło się zużywanie dwóch paczek chusteczek dziennie w szkole ;) Wczoraj na kolokwium jeden znajomy przyszedł czerwony jak burak, tak, że zażartowałem, że musiał solidnie chlapnąć coś na odwagę. Okazało się, że to alergia właśnie.

Przy okazji, co to właściwie za egzamin był?

P.S. O ludzie, myśląc o wstawianiu linku chciałem użyć składni wiki a przed chwilą chciałem zakończyć komentarz wikipodpisem...